KOMENTARZ I ROZSZERZENIE DO ARTYKUŁU „PSYCHOLOGIA SAMOOBRONY” ? Miłosz Brzeziński, wydział Psychologii UW Zapoznawszy się z lekturą artykułu Psychologia Samoobrony, poczułem pewien niedosyt przedstawionej tam problematyki. Tak się składa, że psychologia samoobrony znajduje się w kręgu moich podstawowych zainteresowań. Poza tym aktywnie trenuję sztuki walki od kilku lat. Pozwolę sobie zatem, wykorzystując fragmenty wspomnianego tekstu, na obszerny komentarz przedstawionych tam teorii i metod. CO TO JEST PSYCHOLOGIA SAMOOBRONY? Po pierwsze tytuł - przypomnę - Psychologia Samoobrony. Zastanawiając się ile treść artykułu ma wspólnego z psychologią, dochodzę do wniosku, że niewiele. Chyba, że mówić o tzw. „psychologii potocznej”, wykwitłej z przekonań ludzi dotyczących własnych, paranaukowych obserwacji, introspekcji i autoanaliz. Z tej metody psychologia zrezygnowała już dość dawno, zastępując ją eksperymentami, badaniami post factum i innymi gatunkami doświadczeń naukowych, prowadzonych – przede wszystkim – na grupach, które dać mogą wyniki istotne statystycznie, nie zaś teorii pojedynczych osób. Tak więc mówiąc o psychologii samoobrony, trzeba by raczej mówić o zjawiskach psychicznych towarzyszących zjawisku walki fizycznej, stresie i metodach jego zwalczania, itp. No właśnie... NA ILE NAS STAĆ W SYTUACJI STRESU? Marcin Dawidowicz pisze: „Człowiek w ekstremalnej sytuacji traci bardzo wiele ze swoich umiejętności - weźmy na przykład aktora i jego tremę. W samoobronie często stawką jest życie i nie możemy pozwolić sobie na odczuwanie czegoś w rodzaju tremy.” Strategie radzenia sobie ze stresem, to potężna gałąź jednej z dziedzin psychologii, tzw. Psychologii Zdrowia. Tak więc określanie mianem „tremy” paraliżującego strachu, jaki ogarnia człowieka w sytuacji zagrożenia życia, jest niepoprawne nie tylko z językowego punktu widzenia. Ponadto, człowiek niekoniecznie musi mieć styczność z sytuacją zagrożenia życia, by sparaliżował go strach. Często wystarczy drobna utarczka z pijanym przechodniem, prośba nieznajomego o pożyczenie kilku złotych... Już w tym momencie okazuje się, że strach jest tak silny, że próby zastosowania poznanych technik bojowych, przeciętny student sztuk walki (a co dopiero osoba nie trenująca) uzna za niemożliwe. Przyczyn jest wiele. Do najczęstszych należy niepewność własnych umiejętności wobec umiejętności przeciwnika, obawa o zdrowie swoje lub osób towarzyszących, obawa przed zastosowaniem siły fizycznej, jako metody ostatecznej. Szerzej powiem o tym w dalszych częściach pracy i po kolejnym cytacie z artykułu Pana Dawidowicza: „Często się zapomina o najprostszych rzeczach jakich uczymy się na kursach samoobrony. Jak zaradzić temu? Co zrobić aby w sytuacji zagrożenia umieć wykorzystać jak najwięcej z nabytych umiejętności?” Chciałbym tylko zauważyć, że do końca artykułu, Pan Marcin Dawidowicz, nie pokusił się o rozszerzenie tych problemów. Ale wróćmy do tematu. Jacek Wysocki (Kobayashi Aikido, 6 Dan), w jednej ze swoich książek, pisze o tym, że w sytuacji konfrontacji należy kalkulować dostępność około 20% swoich umiejętności walki, nabywanych podczas treningów. Tyle w walce zostaje z tego, co dany student/mistrz sztuk walki prezentuje na treningu. Pytanie jak temu zaradzić, jest jak najbardziej na miejscu. W sytuacji konfrontacji na tzw. „ulicy” siła stresu jest tak znacząca, że blokuje większość spontanicznych reakcji (układ współczulny generuje mechanizmy walki/ucieczki). Nie sposób się rozluźnić. Osoba przerażona czuje jak „wacieją” jej nogi, ręce stają się dziwnie spięte. Decyzja o niepodejmowaniu walki, ani ucieczki wydaje się jak najbardziej na miejscu: ofiara napaści czuje, że jej organizm nie jest tym samym, z czym styka się na co dzień. Nie wie czego od niego się spodziewać i jak nim kierować, by osiągnąć dawną efektywność (dla przykładu: podstawą wszystkich technik sztuk walki jest umiejętne korygowanie napięcia mięśniowego - w sytuacji stresu – rzecz nie do pomyślenia). Co można zrobić? Przede wszystkim, mówiąc wprost, należy z technik bojowych uczynić odruchy, a po wtóre zmniejszyć władzę stresu przez wygaszanie, czyli przyzwyczajać się do sytuacji. Nad odruchami pracuje się na treningach, natomiast wygaszanie można opracowywać samemu. Z tego co już wiadomo, bardzo pomocne są tu techniki wizualizacji, czyli jak najdokładniejszego wyobrażania sobie sytuacji stresowej. Należy jak najczęściej wyobrażać sobie sceny napadu na własną osobę. Na głos rozmawiać z wyimaginowanym napastnikiem, który jest agresywny, modulując i trenując tembr głosu. Odpowiadać i układać najlepsze odpowiedzi: nie niegrzeczne, ale jasne i konkretne. Należy pamiętać, żeby nie przypisywać napastnikowi cech swojej osoby. Nie musi on wcale zrozumieć aluzji, nie doceni także naszej odwagi. Ofiara jest dla bandyty bezosobowa. Tylko od naszego zdecydowania i sposobów zależy jak sytuacja się skończy. Dobrze jest iść z bandytą na układy, ale tylko te wychodzące z naszej strony. Nie należy próbować agresji, ani żadnych sprytnych metod perswazji. Najpierw trzeba dowiedzieć się czego chce napastnik. Jeśli chce pieniędzy, można spróbować wyjąć portfel (dobrze mieć portfel z małą ilością pieniędzy w osobnej kieszeni), rzucić go w jedną stronę, a samemu biec w drugą. Metod jest sporo. Wizualizacja ma za zadanie doprowadzić nas do sytuacji, w której zbrojni będziemy mieli w arsenał teatralnych przedstawień, w które wciągniemy napastnika, odklepując tylko wyuczoną rolę, a nie zastanawiając się nad każdym słowem. Należy także oglądać swoją twarz przed lustrem. Zobaczyć, czy przypadkiem, marszcząc brwi, nie wyglądamy raczej komicznie, niż groźnie. Bodźce, które emitujemy w stronę napastnika muszą być kontrolowane w jak największym stopniu. Wizualizację i układanie monologów proponuje się wykonywać jak najczęściej. Przydają się do tego przykłady napaści publikowane w prasie – często cytuje się tam „zagrywki” napastników. W sytuacji napadu, osoba często wizualizująca będzie poddana mniejszemu stresowi, bo – jakby – przeżywała tę sytuację już nie raz. Najbardziej polecam treningi ze znajomymi, w których jeden odgrywa bandytę, a drugi ofiarę. Powiada się: „Przyjemne z pożytecznym”. CZY PRZESTĘPCA MOŻE WSZYSTKO? Marcin Dawidowicz pisze dalej: „W dzisiejszych czasach, kiedy ciągle dochodzą do nas wiadomości o wzroście przestępczości, jest wręcz niebezpieczne, samotne spacerowanie późnymi wieczorami, w szczególności w miejscach o nie najlepszej renomie. Nawet jeśli zmusza nas do tego konieczność, należy się zastanowić czy nie ma innej możliwości.” Zgoda. Ale jeśli – co sam zauważa autor – zmusza nas konieczność? I nie ma innej możliwości? Najważniejsza jest świadomość, że nie jest tak, iż „jeśli napastnik będzie chciał napaść, to napadnie”, a „złodziej jak chce ukraść, to ukradnie”. To fałszywa filozofia z filmów, gdzie bandyci przygotowują się miesiącami do skoku stulecia (vide „Żądło” i „Vabank”). Napastnik i złodziej korzysta ZAWSZE z okazji. Oba zajęcia są ryzykowne i wiedzą o tym wykonujący je ludzie. Nie ma sensu ryzykować, skoro krok dalej można zrobić coś bez ryzyka. A okazje te dajemy im my, ich potencjalne ofiary. Jeśli więc okoliczności każą nam iść samotnie przez park, należy liczyć się z napadem. Można wziąć ze sobą gaz, psa, lub po prostu zadzwonić po taksówkę. Doprawdy wydanie kilku złotych na transport jest nieporównywalnie mniejszą inwestycją, niż rekonwalescencja. JAK WYGLĄDA NAPASTNIK? „Może się zdarzyć, że napastnik, wyglądający na pierwszy rzut oka na potężnego mężczyznę, w rzeczywistości jest cherlakiem opatulonym np. w gruby kożuch, który dodatkowo krępuje mu ruchy. Bardzo często wulgarnym słownictwem próbuje zdławić w sobie obawy, które go dręczą.” I dalej: „Bardzo dużo o możliwościach przeciwnika mogą powiedzieć nam jego ręce. Widząc potężne, kanciaste dłonie należy się wystrzegać bliższej konfrontacji z nimi. Tak samo jest z może niezbyt dużymi, ale żylastymi i spracowanymi rękoma”. Ocena napastnika po wyglądzie jest kolejnym przykładem psychologii samoobrony na podstawie filmów. Niestety – historia pokazuje, że psychopaci mają często wygląd budzący zaufanie, ubierali się modnie, czysto, elegancko. Postury raczej na wybieg dla modeli, niż siłownię. To właśnie tacy napastnicy są najgorsi – nie budzą podejrzeń. Po czym zaś poznać, że zagadująca na ulicy, w klatce schodowej, w windzie osoba ma złe zamiary? Metod jest wiele – jeśli chodzi o windę, napastnik najczęściej wsiądzie do windy na tym samym piętrze, nie jest to jednak regułą. Najskuteczniejszą metodą selekcji zagadujących nieznajomych (ale i podejrzanie zachowujących się znajomych!) jest odmowa. Napastnik w większości przypadków będzie puszczał mimo uszu odmowy przyjęcia pomocy (na przykład odprowadzenia do klatki schodowej, pomocy w dźwiganiu zakupów), tak jakby ich nie było, z maestrią wręcz zmieniając temat i wciąż towarzysząc przyszłej ofierze. Reasumując: napastnik nie wygląda w żaden przewidywalny sposób. Za to zachowuje się zgodnie ze stałymi schematami. Próbując być czujnym na ulicy, musimy zrezygnować z filmowych schematów przestępcy. Działają one wybitnie niekorzystnie na naszą ocenę sytuacji. Wszystko to bierze się z tzw. zasady dostępności psychicznej, to znaczy, że wizerunek filmowego bandyty jest tak częsty, że utrwala się jako wiarygodny wzorzec. Innym przykładem takiej pułapki jest stosunek zabójstw do samobójstw. Otóż samobójstw jest trzy razy więcej, niż zabójstw! Ale ponieważ mówi się o nich mniej (są mniej „medialne”), wydaje się, że proporcja jest odwrotna. Jaki więc nie jest napastnik? Nie jest superinteligentem, nie jest mistrzem sztuk walki, nie będzie się bił do śmierci, nie będzie zawalał dni i nocy, żeby nas wyczekiwać w jakimś dziwnym miejscu, nie przygotowuje się do napadu miesiącami, nie powie – umierając – „świetnie walczyłeś, gratuluję”. CO ZROBIĆ Z ATAKUJĄCYM Z PSEM? I znów cytat z artykułu: „Przykładem mogą być agresywne psy, które nie zaatakują jeśli człowiek przejdzie obok nich nie zwracając na nie uwagi ( nie chciałbym być w skórze uciekającej przed nimi osoby)”. Temat aż prosi się, by zatrzymać się przy nim na dłużej. Podstawą naszych rozważań niech stanie się założenie, iż w konfrontacji z psem, człowiek najbardziej boi się dotkliwego okaleczenia. Zwłaszcza mowa tu o kobietach, w których obawa przed zniekształceniem powierzchowności jest silnie zakorzeniona (nawet kobiety popełniające samobójstwo raczej biorą środki nasenne, lub gazują się, a nie giną przez okaleczenie ciała). W zdecydowanej większości przypadków nie ma się bowiem do czynienia z psami szkolonymi do zabijania, lecz z rozjuszonymi i działającymi instynktownie zwierzętami. Gryzą one głównie w ręce i nogi (zabijają przez dotkliwe okaleczanie) – to właśnie obawa przed tego typu obrażeniami rośnie w umyśle ofiary do potęgi nieogarnionego lęku. Zdanie sobie sprawy z tego, czego tak naprawdę w konfrontacji z psem się obawiamy jest już połową drogi do sukcesu. W związku z tym, w czasie ataku, zawsze można podjąć próbę unieszkodliwienia psa przez uduszenie go, czy okaleczenie z pomocą ciężkich przedmiotów, a nawet paska od torby. Jak to zrobić? Po pierwsze nie wyszarpywać z pyska zwierzęcia tego, co już zostało ugryzione. Jeśli pies zacisnął szczękę na naszej łydce, nie należy cofać nogi, lecz stojąc w miejscu z metodycznym spokojem założyć psu na szyję pasek od torby i zacisnąć. Największym jednakże problemem teorii samoobrony jest ów „metodyczny spokój”, który – co pokazuje praktyka, dla większości jest tylko książkowym mitem. Widok ataku psa jest bardzo drastyczny dla przeciętnego obserwatora: szalejące zwierzę, warczenie, pisk, krew. Trudno zachować równowagę. Pamiętajmy jednak, że próba ucieczki jeszcze pogorszy naszą sytuację. Nie tylko zmusza nas do odwrócenia się od zwierzęcia, ale budzi w nim instynkty łowcze. Najlepszą więc metodą na walkę z psem nie jest obrona i okaleczanie się przez wyrywanie mu z pyska atakowanych części ciała, lecz aktywna walka i próby uszkodzenia zwierzęcia. Jeszcze jednym mitem jest powiedzenie, że ciężej sprowokować psa z właścicielem, a pies idący z właścicielem na pewno nic nam nie zrobi. Wręcz przeciwnie. Pies z właścicielem czuje się pewniej i czuje się instynktownie zobligowany do obrony „pana”. Unikajmy więc gwałtownych ruchów względem osób z psami, a w razie co starajmy się ostudzić próby psa komendami wypowiadanymi władczym tonem. Ponad 60% przypadków pogryzień przez psy, to pogryzienia w obecności ich właścicieli! Dodam jeszcze, że w przypadku pogryzienia przez psa, należy zawsze udać się do placówki Pogotowia Ratunkowego. Szczepionka przeciwko wściekliźnie w postaci „serii bolesnych zastrzyków w brzuch”, to także mit, którym straszy się dzieci. Dziś medycyna jest już o wiele dalej. CZEGO CHCE NAPASTNIK? Marcin Dawidowicz pisze: „Emanujący od potencjalnej ofiary spokój wygasza najczęściej pierwotne zamiary napastnika”. Rzekłbym raczej, że to uległość, nie spokój wygasza zamiary napastnika. Spokój bywa dlań frustrujący, na przykład wtedy, gdy chce wywołać w nas silne emocje („Płacz, śmieciu!”). Trzeba tu podkreślić, iż każdy napastnik planując napad, ma w głowie mniej lub bardziej świadomy zapis prawdopodobnego scenariusza zdarzenia. To bardzo ważne. Jest dla siebie reżyserem i odtwórcą głównej roli. Ofiara, to rekwizyt. Czego więc może spodziewać się napastnik? Uległości, bądź agresji. To na pewno zdarza się najczęściej. Szansą ofiary, zwłaszcza kobiet, staje się więc zagranie niezgodne z tym, co napastnik przewidział, zaplanował. Jakie to pomysły? Można nagle upaść na kolana i wkładając palce w usta zacząć wymiotować. Można zacząć jeść trawę i dziwnie się zachowywać (kwiczeć, muczeć, śmiać się). Można zacząć się śmiać, mówiąc przez łzy, że ma się AIDS. Wszystko to sprawi, że napastnik, wytrącony ze scenariusza, uzna dalszą akcję za bardzo ryzykowną – stracił kontrolę nad zdarzeniami. Rozsądna osoba porzuci swoją ofiarę, a napastnicy są bardzo rozsądni. Należy znów dodać, że podczas całego przedstawienia ofiary napastnik nie będzie patrzył i czekał. Na pewno zagrozi, spróbuje przemocy. To jednak konsekwencja w odgrywaniu osoby upośledzonej psychicznie jest metodą, nie sam moment rozpoczęcia przedstawienia. KTO MA PUSTE RĘCE? Pan Dawidowicz pisze: „Nigdy nie wiemy, czego można spodziewać się po napastniku trzymającym ręce w kieszeniach. W każdej chwili może wyciągnąć z nich przedmiot który utrudni nam ( lub wręcz udaremni ) naszą późniejszą obronę. „ Aż chce się dodać: a jeśli ma ręce na zewnątrz, to nie może ich wsadzić do kieszeni i czegoś wyjąć? Jedno nie neguje drugiego. Myślę, że trzeba tu rozgraniczyć alternatywę napadów. Jeśli mamy do czynienia z grupą podrostków chcących „pożyczyć” kilka złotych, będą pewnie mieli puste ręce. Zależy im na tym, by napad wyglądał z boku jak normalna rozmowa. Jeśli w ogóle są uzbrojeni, mają noże w kieszeniach, albo w pochwach, za paskiem. W odmiennej sytuacji są np. gwałciciele. Im zależy na tym, by ofiara szybko zaniechała oporu i natychmiast przystąpiła do wykonywania poleceń („Nie rycz. Idź przed siebie. Kucnij. Rozbierz się”.). Zaraz ktoś może przecież nadejść, więc należy szybko odejść z miejsca „zgarniania” ofiary. Tacy napastnicy często używają ostrych narzędzi: żyletek, brzytew, rzadziej noży. Jak się bronić? Poza metodami psychologicznymi, o których pisałem już wyżej, powtórzę i podkreślę za Panem Dawidowiczem, że w starciu z przeciwnikiem uzbrojonym w nóż, zawsze odnosi się obrażenia. Można tylko próbować je zminimalizować. Jak? Jeśli ma się przy sobie gaz – tymże. Jeśli zaś nie, pierwszą czynnością powinno być osłonięcie czymś broniącej ręki (na przykład owinięcie jej bluzą, czy kurtką). CZYM SIĘ BRONIĆ? „Również zbyt wielka pewność agresora, tak bardzo nas przerażająca, może być wbrew pozorom czynnikiem przeważającym szalę zwycięstwa na naszą stronę. Dopiero po dokonaniu właściwej oceny możemy przy stąpić do skutecznej obrony. Oczywiście, jeśli jesteśmy dwumetrowym osobnikiem o wyglądzie Heraklesa, to możemy przystąpić do obrony od razu - Nasuwa się jednak wątpliwość - czy ktoś zdecyduje się napaść na osobę o takiej posturze”. Po pierwsze, oczywiście, wygląd nie decyduje o tym, czy nas ktoś napadnie, czy nie. Nie ma nawet dowodów na to, czy postura atlety zmniejsza szansę na bycie ofiarą. Szeroko cytowane są przypadki pobicia młodych kulturystów, tylko dlatego, że napastnik chciał się „sprawdzić”. Między wierszami jest tu jednak mowa o pewnym innym, ważnym elemencie samoobrony. Mianowicie czy jest sens bronić się „od razu”. To znaczy: czy uciekać się do fizycznego pojedynku. Niestety doświadczenie pokazuje (a statystyka wręcz nakazuje!), że wielokrotnie napady mają miejsce w bardzo „niewygodnych” dla ofiar okolicznościach. Do takich zaliczyć należy bez wątpienia miejsca, w których bywamy często i to o tej samej porze (na przykład autobus linii 519, w czwartek, koło 17 – zawsze wracamy nim, po pracy). Jeśli raz spotkamy tam napastnika, możemy spotkać go w tym samym miejscu powtórnie. Kolejną „niewygodną” sytuacją napadu jest randka. Decyzja o ucieczce staje się niemożliwa do podjęcia, ze względu na towarzyszącą osobę płci przeciwnej. Po trzecie: decydując się na przemoc, zawsze ryzykujemy śmierć. Wygląda więc na to, że to właśnie metody psychologiczne będą odgrywały kluczową rolę dla samoobrony w mieście zamieszkania. Sposoby, które pozwalają nam wyjść cało z opresji, a nie pozostawiają frustracji w psychice napastnika. Nie okaleczymy go tak, że za tydzień poczeka na nas w tym samym miejscu z dwudziestoma kolegami. Po prostu damy do zrozumienia, że nie dajemy mu dobrej zabawy jako ofiara. NA ZAKOŃCZENIE... Temat jest oczywiście szalenie głęboki. Aspekty, które poruszyłem można drążyć jeszcze długo. Starałem się jednak zwrócić uwagę na pewne nieoczywiste rzeczy, których ocena społeczna jest często wręcz nieprawidłowa. Spośród potocznych rad, by zawsze mieć w kieszeni drobniaki, pieniądze w kilku miejscach, rozglądać się uważnie, siadać do pierwszego wagonu w tramwaju, nie reagować na zaczepki, wyłania się pewna prawidłowość: mechanizmy działań napastników są bardzo przewidywalne i unikanie ich, gdyby nie było ograniczone strachem, nie stanowiłoby trudności. Pod względem psychologicznym napastnik ma nad ofiarą przewagę. Ma po prostu większe doświadczenie i podchodzi do zdarzenia spokojniej. Przewagą ofiary jest zaś fakt niedoceniania jej możliwości. I na tym należy bazować. Poważnym problemem społecznym są także mity dotyczące napadów. Tego jak napastnik się zachowuje, co robi, co mówi... Mity dotyczące zachowania ofiary. Dość powiedzieć, że założenie, iż jeśli raz poddałeś się napaści, to poddasz się złu zawsze, jest skrajnie błędne. Napastnik nie traktuje ofiary na równi ze sobą. Z odwagi ofiary nie wyciągnie żadnych moralizatorskich wniosków, nie poprawi się. To zupełnie nie tędy droga. Ale jest to temat na zupełnie inny artykuł. Miłosz Brzeziński czeka na uwagi i opinie czytelników pod adresem mim@sec.polbox.pl Treść tego artykułu jest intelektualną własnością autora. Jakiekolwiek wykorzystanie jego treści, musi wiązać się z podaniem źródła i autora tekstu. Kwestią grzecznościową pozostaje poinformowanie autora o wykorzystaniu jego pracy. |