Wywiad z Robem Zwartjesem - KARATE 5-6 / 83 r. Rob Zwartjes, 6 DAN Wado-ryu Karate, wieloletni trener reprezentacji Holandii, twórca wielkich sukcesów tej drużyny na arenie międzynarodowej. Pod kierownictwem Roba Zwartjesa ekipa Holandii sięgnęła po tytuł drużynowego mistrza świata (Tokio 1977), indywidualnym mistrzem świata został w tym samym roku Otti Roethoff. Reprezentanci Holandii wielokrotnie stawali na podium Mistrzostw Europy i Świata. Dla wielu z nas czarny pas jest symbolem mistrzostwa, oznacza umiejętność "wyjścia cało z każdej opresji, jest synonimem niezwyciężoności. Czy rzeczywiste należy tak do tego podchodzić, czy rzeczywiście czarny pas karate powinien być nadawany człowiekowi o takich cechach, czy też jest to po prostu ocena umiejętności technicznych karateki? Karate nie jest sposobem na uczynienie z człowieka supermana. Laicy wciąż jeszcze oczekują od karateki czynów ponadludzkich. Tymczasem możesz mieć szósty dań i otrzymać na ulicy potężny cios, po którym nie będziesz w stanie nic zrobić. Stopnie, również mistrzowskie, nadaje się za umiejętności techniczne. Ponieważ jednak karate jest sztuką walki, należy do tej umiejętności przykładać największą wagę. Musisz umieć walczyć, jeśli chcesz zdobyć czarny pas. Ja egzaminując mogę czasem przymknąć oczy na niedoskonałe wykonanie kata, nie nadam jednak dana człowiekowi, który nie potrafi walczyć. Nie wolno zapominać, że karate nie jest gimnastyką. "Czy teoria „jednego ciosu" ma praktyczne uzasadnienie? Nie jestem zwolennikiem tej zasady. Uważam, że jest to jedno z błędnych pojęć bezkrytycznie przejętych od Japończyków. Bardzo trudno jest trafić poruszającego się człowieka w punkt witalny, jeszcze trudniej trafić go silnie i precyzyjnie. Gdy ponadto jest on potężnie zbudowany i potrafi się bronić staje się to zadaniem niemal niewykonalnym. Nie neguję, że takie trafienia się zdarzają, nie mogę jednak przyjąć takiej reguły walki jako jedynej i ostatecznej. Czy jest w sztuce karate Jakaś magia, tajemna umiejętność? Musimy wystrzegać się mistyfikacji. Nie ma tu żadnych tajemniczych mocy, dawkowania śmiertelnych wibracji etc. Siła karate wynika z doskonałości techniki, poznania własnego ciała i umiejętności kierowania nim. Wyjaśnię to na przykładzie. Kiedyś zatrudniłem u siebie w domu cieślę, prawdziwego fachowca. Obserwowałem jego pracę i podziwiałem niedostępne przeciętnemu człowiekowi wyczucie, intuicyjną doskonałość. Próbowałem go naśladować. Wziąłem piłę i zmacałem się z nią aż do omdlenia ręki. Rezultat był mierny. Tymczasem w jego ręku piła poruszała się sama i precyzyjnie wykonywała zamierzone ruchy. Ten sam typ tajemniczej umiejętności możemy wyszkolić w sobie ćwicząc solidnie karate. Dla człowieka z zewnątrz będzie ona graniczyła z umiejętnością ponadludzką. Wielu ludzi w Polsce prowadzi spory na temat relacji pomiędzy karate sportowym a „prawdziwym" karate. Co o tym sądzisz? Karate sportowe jest zabawą, grą obwarowaną określonymi przepisami. W tej grze chodzi o zwycięstwo i walczy się o nie często metodami dalekimi od „samurajskich". Sport jest niejako dodatkiem do ćwiczenia, w dzisiejszych czasach fest po prostu stosunkowo krótkim etapem w rozwoju karateki. Generalnie rzecz biorąc, rozdzielam te dwie sprawy. Uważam jednak, że jeżeli nie ograniczymy się w swym treningu do paru technik „turniejowych" i będziemy rozwijać się uniwersalnie, karate sportowe przyniesie nam szereg korzyści. Dlatego też nie jestem zwolennikiem walki za pomocą jednego gyakutsuki. Staram się szkolić ludzi wszechstronnie i moi zawodnicy zawsze prezentują w walce szeroką gamę technik. Jaki powinien być trener karate? Jako instruktor staram się spełniać dwa podstawowe warunki: po pierwsze, być uczciwym wobec uczniów, to znaczy ćwiczyć razem z nimi, nie wymagać od nich więcej niż od siebie samego i nie tworzyć wokół siebie mitu nieomylności. Po drugie — dążyć stale do doskonalenia swych umiejętności, krótko mówiąc — starać się być najlepszym. Tak właśnie być powinno. Ważne jest również to, byś wystrzegał się stwarzania bariery dzielącej ciebie i twoich podopiecznych. Dlatego właśnie nie zgadzam się z podejściem do tej sprawy przez wielu Japończyków. Tam, trener jest bóstwem, jest osobą nietykalną i doskonałą. Nie do pomyślenia jest by trener popełnił błąd — to jest wykluczone z samej definicji. Po pierwsze tworzy się sztucznie mit doskonałości, po drugie — eliminuje się indywidualne podejście do ćwiczącego — jest wzór i wszyscy ślepo go naśladują. Trener wydaje polecenia i surowo karci. Myślę, że taki system nie odpowiada konstrukcji psychofizycznej Europejczyka. Ja stosuję więc inną metodę. Ludzie z mojej drużyny, tacy jak Kotzebue, Reeberg czy Roethoff byli i są moimi przyjaciółmi. Nie oznacza to wcale, że na treningach nie miałem posłuchu, czy też nie utrzymywałem dyscypliny. Nie stwarzam jednak pozorów nieomylności, ja również popełniam błędy, mnie także można trafić. Wielu takich „nieomylnych" trenerów widziałem w sytuacjach nie do pozazdroszczenia. U nas w Polsce dość mocno akcentuje się spraye odrębności stylowej. „Ortodoksyjni" przedstawiciele różnych styli karate są stuprocentowo przekonani o swojej wyższości. W Warszawie dążymy raczej do asymilacji elementów różnych szkól. Który z tych poglądów jest właściwy? Ja jestem mocno związany z Wado-ryu, tą szkołę uprawiam od początku. Nie znaczy to jednak bym starał się przekonywać innych do tego stylu, nie twierdzę również, że jest to najlepsza odmiana karate. Każda szkoła rozwinęła pozytywnie jakieś elementy sztuki walki. Mnie odpowiadają te, na które nacisk kładzie Wado-ryu, uważam, że mają one duże znaczenie. Jeśli któryś z moich uczniów chciał ćwiczyć w innej szkole nie stawiałem żadnych przeszkód. Mówiłem: idź, spróbuj. Jeśli będziesz chciał — wrócisz, jeżeli nie — w dalszym ciągu będziemy przyjaciółmi. Każdy ma prawo indywidualnego wyboru. Uważam, że porównywanie styli, czy też porównywanie sztuk budo mija się z celem. Na wyższym etapie zaawansowania wszystko zbliża się do siebie. Główny cel praktyk budo jest bowiem ten sam, niezależnie od stylu czy szkoły. Rozmawiał: P. RAFALSKI |